czwartek, 4 lutego 2016

Ładniutkie, milutkie i taniutkie- Cienie Pierre René Professional

Cześć Miśki <3

Jak miło znowu do Was zawitać- tym razem okopałam się w chusteczkach higienicznych- tak, dokładnie - zachorowało mi się. Teraz już na szczęście czuję się lepiej i mogę spokojnie coś dla Was napisać ;)

Dziś postanowiłam pokazać wam swatche trzech cieni firmy Pierre René- dwóch z serii chic i jednego z edycji single. Kupiłam je przy okazji, którą sprawiła mi znajoma- poprosiła mnie, żebym pomalowała ją na studniówkę, a że sukienkę chciała mieć niebieską, to wiadomo, jakie cienie wyglądałyby najlepiej ;) Udałam się do drogerii i zaopatrzyłam się w te oto cudeńka:


Każdy z nich kosztował mnie około 6zł za sztukę- co już na pierwszy rzut oka przekonało mnie, żeby się nimi zainteresować. Nigdy wcześniej nie używałam cieni tej firmy, więc potrzebowałam jeszcze jakiegoś bodźca, by podjąć decyzję kluczową. No i był :) Tym bodźcem stała się wystawa testerów we wszystkich dostępnych kolorach. Nie mogłam się oprzeć i wymaziałam się po ręce chyba każdym, ot tak, dla testu.  


Prawda, że cieszą oczy? Jako, że miał to być makijaż studniówkowy, postawiłam na blask! Muszę przyznać, że podjęłam dobrą decyzję, nie tylko ze względu na stronę wizualną, ale i wytrzymałościową- te zdjęcia wykonane zostały chwilę po przypadkowym zderzeniu z podłogą i nic, zero uszczerbku ;)

Każde z tych opakowań zawiera w sobie 1.5 grama produktu. Pudełeczka wykonane są z tworzywa sztucznego, z przezroczystym wieczkiem. Seria chic zamyka się na "klik", zaś robaczek z edycji "single" ma wysuwane wieczko. Po otwarciu opakowania cienie nie wydzielają żadnego zapachu. Ważność cieni to około 12 miesięcy od daty pierwszego otwarcia. To teraz po kolei:


Cień nr 33- Pure. Piękna perłowa biel idealna do rozświetlania wewnętrznego kącika oka i zewnętrznej części oka tuż pod łukiem brwiowym. Pigmentacja? Mogę śmiało powiedzieć, że bardzo dobra, nie trzeba się namachać, żeby nabrać produkt na pędzel. Przy rozcieraniu kolor nieco traci na intensywności, ale kto nie lubi malować się krzykliwie, ten na pewno to doceni. Nie osypuje się i nie roluje.


Cień nr 60- Jeans
. W rzeczywistości, faktycznie przypomina kolor klasycznego jeansu, dzięki czemu może zdobić nie tylko makijaż wieczorowy, ale także i dzienny. Pigment? Rewelacja! Nie wytraca koloru i rozprowadza się jak marzenie. Podobnie jak kolega powyżej posiada tak jakby kremową konsystencję, aż miło go używać ;) Na powiece wychodzi wyraźny, ale nie drażniący kolor.


Cień nr 124- Electric blue. Ani trochę nie dziwi mnie jego nazwa- kolor faktycznie elektryzuje. Cień ma wykończenie metaliczne, po roztarciu nic nie traci. Najlepiej napigmentowany z całego towarzystwa, również bardzo kremowy i przyjemny w nakładaniu, chociaż leciutko się obsypywał, ale spokojnie! Da się nad tym zapanować :). Jakże wielką niespodzianką było dla mnie otwarcie go po raz pierwszy- wysuwam szkiełko, a tam aplikator- tu wielkie brawa dla producenta za kreatywność :) 


A tak niunie prezentują się na ręce ;) Od lewej: Electric Blue, Jeans i Pure. Prawda, że wyglądają pięknie? Nie zdziwi Was już chyba fakt, że stałam przy szafie z Pierre Rene z dobre 15 minut? Już czułam na sobie podejrzliwy wzrok Pani z ochrony- ech ;)

Mam nadzieję, że zaciekawiłam Was tymi cieniami- są naprawdę warte uwagi, zwłaszcza, że nie wydacie na nie fortuny a dostaniecie bardzo, ale to bardzo dobry produkt. A może znacie już te cienie? Piszcie do mnie misie czym prędzej! Tęsknię za Wami <3


Ps. Korzystając z okazji, chciałabym zaprosić Was na bloga mojej drogiej znajomej, która będzie miała dla Was mnóstwo inspiracji DIY, kosmetyków i naprawdę dobrego poczucia humoru. Za szatę graficzną na jej blogu, nieskromnie powiem, odpowiadam JA ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję Ci za przeczytanie posta ;)

Podziel się ze mną swoją opinią i zostaw komentarz- każdy z nich napawa mnie chęcią do pisania jeszcze więcej! ;) Dziękuję Ci za wywołanie uśmiechu :)