niedziela, 16 czerwca 2019

I'm a Bad Girl, czyli maseczki od Unitouch - Zamaskowana #1

Hej Miśki!

Jak znosicie te potworne upały? Podejrzewam, że nie jest Wam wcale łatwo. Na szczęście, mnie udało się znaleźć idealny sposób, by jakoś je przetrwać, jednocześnie łącząc przyjemne z pożytecznym. Jak, zapytacie? Ukojenie przyniosły mi.. maseczki w płachcie! :) To nakłoniło mnie do stworzenia nowej serii na blogu. "Zamaskowana", bo tak się to będzie nazywać - będzie zawierała zbiorcze recenzje maseczek różnych marek. Na pierwszy ogień, trafiły maski z serii I'm a Bad Girl od Unitouch. Chodźcie, przedstawię Was sobie :) 
Unitouch to marka, produkująca maseczki o właściwościach intensywnie nawilżających i odżywiających. Wszystkie receptury zostały opracowane w centrum badań skóry Gwo Chyang Biotech, założonego w 1965 roku w miejscowości Tainan na Tajwanie. Wszystkie serie masek stworzono w oparciu o zastosowanie kojącego zapachu, pozyskiwanego z nektaru kwiatowego - co odzwierciedla dążenie marki do prostoty, łagodności i naturalności. Zamiast zastępować naturę, marka woli korzystać z darów Matki Ziemi.
Seria "I'm a Bad Girl", bo ją właśnie dane mi było poznać, składa się z pięciu masek w płachcie dla niegrzecznych dziewczyn. Każda z nich, swoją nazwą i wyglądem nawiązuje do różnych elementów życia codziennego praktycznie każdej z nas. Moim zdaniem wyglądają one świetnie! :) Cały zestaw trafia do nas w specjalnym opakowaniu, które co nieco o maskach opowiada, a przy okazji ma naprawdę świetny design - z resztą, sami to widzicie na zdjęciu powyżej :) 
Pierwszą maseczką, jakiej użyłam to "Relax" - czyli jak sama nazwa wskazuje, maska odprężająca. Producent obiecuje nam, że dzięki niej cera zostanie nawilżona, podrażnienia i zaczerwienienia się zmniejszą, oraz że wzmocni naczynka krwionośne. W składzie znajdziemy m.in. srebro i złoto koloidalne, komórki macierzyste kopru włoskiego, ekstrakt z alg,  czy biotynę. Bardzo spodobało mi się, że maseczka jest jakby dwuwarstwowa - posiada zabezpieczającą powłoczkę, która ułatwia jej rozłożenie i chroni przed uszkodzeniami mechanicznymi. Na ogromny plus zasługuje też jej wysoka przyczepność i zintegrowanie z twarzą. Mogłam swobodnie pić, jeść, mówić czy śmiać się, a ona nadal pozostawała na swoim miejscu. Powiedziałam nawet Miśkowi, że mam wrażenie, jakby stopiła się z moją twarzą i powiem szczerze - zużyłam już mnóstwo maseczek i coś takiego jeszcze mi się nie przydarzyło. Po jej zdjęciu skóra faktycznie wyglądała na wypoczętą i ujednoliconą. Pozostała esencja nie stworzyła lepkiej warstwy na skórze. 
Zgodnie z kolejnością, następna w użyciu była maseczka "Office", czyli wersja energetyzująca. Jej zadaniem jest przywrócenie skórze elastyczności i blasku, a wszystko to dzięki zawartości ceramidów, 3-O-etylowego kwasu askorbinowego i witaminy B3. Chociaż wyglądała dokładnie tak samo jak poprzedniczka i również posiadała warstwę ochroną, miałam wrażenie że była skrojona zupełnie inaczej, bo w sumie nachodziła mi również na górne powieki, zaraz pod łukiem brwiowym. Absolutnie, nie uważam tego za minus - mam duże oczy, a im też się coś od życia należy :) Odniosłam wrażenie, że esencja w tej masce była bardziej treściwa, przez co nieco trudniej się ją rozkładało. miałam też wrażenie że było jej o wiele, wiele więcej. Starczyło mi na dokładkę, a także na wklepanie w szyję i dekolt. Na temat jej przylegania do twarzy również nie mogę złego słowa powiedzieć - po prostu spasowanie idealne! :)  Obietnice producenta zostały spełnione, moja z natury matowa i szarawa cera zyskała taki.. zdrowy glow - efekt w zupełności mnie zadowolił.
Makeup, czyli trzecia maska z serii ma za zadanie przygotować naszą twarz na aplikację makijażu. W składzie znajdziemy tutaj wyciąg ze słodkiej czereśni, ekstrakt z gorzkiej pomarańczy i kwas traneksamowy. Sam pomysł na stworzenie maseczki z takim przeznaczeniem to według mnie pomysł genialny i to jej użycia najbardziej nie mogłam się doczekać. Postanowiłam rzucić jej wyzwanie - przetestować ją przed wielkim wyjściem na firmową imprezę. Potrzymałam ją około 10-15 minut, po czym zabrałam się za nakładanie makijażu. I wiecie co? ŚWIETNIE się sprawdziła! Wyrównała delikatnie koloryt skóry, nawilżyła ją odpowiednio, więc aplikacja pudru i podkładu przebiegły bez najmniejszych komplikacji. Mam wrażenie, że maska ma też właściwości utrwalające - wszystko pięknnie trzymało się twarzy - nie było rolowania, nie było rozmywania - dla mnie to rewelacja i szczerze przyznam, że jest to mój faworyt.
Wariant "Sporty" dedykowany jest osobom, prowadzącym aktywny, wręcz sportowy tryb życia. Ja niestety, jeszcze nie jestem lwem siłowniowym, ale użyłam jej po ciężkiej pracy w ogrodzie. Warunki nie były łatwe - prócz atakującej mnie armii komarów było wówczas piekielnie gorąco i wszystko dookoła się pyliło. Pasuje, prawda? :) Maseczka zawiera ekstrakt z morszczynu pęcherzykowatego, wodę morską oraz hialuronian sodu. Ma zadziałać naprawczo, przywrócić równowagę i wzmocnić odporność na działanie czynników zewnętrznych. Jako osoba, która po styczności z kurzem czy innym pyłem zawsze odczuwam MEGA suchość skóry stwierdzam, że było to remedium na moją cerę. Nawilżenie, jakie osiągnęłam dzięki niej było na tyle dobre, że nie musiałam już po niej używać dodatkowo kremu do twarzy, co zwykle bylo trudne do osiągnięcia. Dała radę!
W serii "I'm a bad girl" jest jeszcze jedna maseczka - "Outdoor", lub inczej Sunburn Gold Face Mask. Jej użycie wspomaga regenerację uszkodzonego naskórka, dzięki czemu skóra szybko odzyska zdrowie oraz naturalny blask. Bogata w koenzym Q10, beta-glukan i witaminę B5, nawilża, zapobiega przebarwieniom oraz chroni skórę przed uszkodzeniami i podrażnieniami. Nie jestem jeszcze w stanie powiedzieć Wam o niej więcej, ponieważ nie trafiła w moje ręce, ale jeśli kiedyś zdarzy mi się to nadrobić, na pewno powiem Wam więcej na Instagramie.
Ogólnie mówiąc - jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tymi maseczkami. Jeżeli miałabym ustawić je w kolejności od najlepszej do najgorszej - miałabym problem. Każda z nich w jakiś sposób spełniła moje oczekiwania. W ogóle, maseczka kapitalnie wygląda na twarzy - złota lub srebrna siateczka o strukturze plastra miodu od razu skojarzyła mi się z jakąś postacią z Matrixa, lub z człowiekiem 2.0 :)
Maski nabyć możemy w drogeriach Sephora lub na stronie producenta KLIK. Cena jednej sztuki to 35 złotych, ale uważam że żadna złotówka na nie wydana, nie jest złotówką zmarnowaną. Z całego serducha polecam! :)
Jak Wam się podoba seria "Zamaskowana" ? Czy czegoś Wam tu brakuje, czegoś jest za dużo? Może chciałybyście zobaczyć tu coś konkretnego? Dajcie znać co sądzicie o serii jak i o maseczkach Unitouch. Czekam jak zawsze na Wasz odzew!

Ściskam <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję Ci za przeczytanie posta ;)

Podziel się ze mną swoją opinią i zostaw komentarz- każdy z nich napawa mnie chęcią do pisania jeszcze więcej! ;) Dziękuję Ci za wywołanie uśmiechu :)