piątek, 10 marca 2017

Liferia Luty 2017- nasze pierwsze spotkanie ;)

Witajcie Kochani :)

Jeśli śledzicie mojego bloga od jakiegoś czasu, lub pospiesznie rzuciliście okiem w archiwum, to zauważyliście, że tematyka pudełek subskrypcyjnych, dalej zwanych także "boxami", nie jest mi obca. Sięgałam z ciekawości po kilka marek- mniej lub bardziej znanych. Jak dotychczas, pod względem jakości i oryginalności proponowanych produktów zazwyczaj miałam jakieś "ale". Szukając pudełka chciałam, by potrafiło nacieszyć moje blogerskie oko, przynieść coś ciekawego i ukoić zakupowe zachcianki- przynajmniej na jakiś czas. Jak poradziła sobie z tym zadaniem lutowa edycja boxa Liferia? Przekonajmy się :)


Pudełko Liferia powstało na przełomie 2013 i 2014 roku na Ukrainie, gdzie w bardzo szybkim tempie zyskało na popularności. Stało się tak, ponieważ w boxie można znaleźć kosmetyki z każdego zakątka świata, niekoniecznie dostępnych na drogeryjnych półkach. W 2016 roku pudełko trafiło także do nas. Chciałam już w styczniu rozpocząć subskrypcję, jednak ze względu na dość spore wydatki świąteczne, musiałam zrezygnować z tego pomysłu. Tak oto w lutym w moje ręce wpadło pierwsze pudełko. To co, zaglądamy do środka? :)


Na samym początku chciałabym docenić producentów za minimalistyczne, wysokojakościowe opakowanie. Może nie do końca jest to mój kolor, ale cóż :) Zawartość pudełeczka ukryta jest pod białą bibułką, przewiązaną różową tasiemką. Przed przystąpieniem do oglądania produktów możemy zapoznać się z dwoma dołączonymi liścikami- Pierwszy jest "listem powitalnym", opowiadającym o motywie przewodnim danej edycji, kolejna zaś kartka przedstawia opisowo produkty wraz z ich cenami, oraz daje nam przydatne wskazówki- w tym miesiącu jak kompleksowo zadbać o włosy :)

W lutowym pudełku standardowo zamieszczonych było pięć produktów- dwa z Polski, dwa z Anglii i jeden z USA. W moim boxie dodatkowo znalazł się szósty produkt, a to ze względu na fakt, że Liferia organizowała mini rozdanie na Facebooku i udało mi się, że tak powiem, załapać na gratis ;)


Wspomnianym wcześniej gratisem był kawowy scrub do ciała marki Mr Scrubber, wyprodukowany na Ukrainie :) Szczelne zamknięcie strunowe woreczka, nie pozwala produktowi wywietrzeć, za co wielkie brawa. Jeszcze go nie używałam. Nie omieszkałam za to otworzyć opakowania i powąchać zawartości- pachnie CUDOWNIE, jak kakaowo-kawowe ciasteczka, które często kupowała moja mama jak byłam dzieckiem :) Na pewno polubię się z tym scrubem :) Cena niestety nie jest mi znana.


Kolejny produkt to odżywka do włosów marki Pilomax, oznaczony w ulotce jako jeden z dwóch produktów z Wielkiej Brytanii. Tu czas na małą dygresję- u kilku z Was słyszałam też, że Pilomax jest Polski- to jak to jest, dziewczyny? :) Wracając do tematu, jest to pełnowymiarowa odżywka do włosów zniszczonych, cienkich i bez objętości z kolagenem morskim i aloesem. Miałam kiedyś miniaturki ich produktów i przyznam szczerze, że moje włosy bardzo lubiły być nimi odżywiane. Cieszę się, że będę mogła zapoznać się z kolejnym wariantem. Koszt około 21 zł


Kolejne dwa produkty, to coś Polskiego, czyli Termissa- woda termalna z podhala. Marki osobiście nie znam, dopiero dzięki pudełku Liferia mam okazję ją poznać. Cóż mogę powiedzieć o wodzie termalnej? Spray o pojemności 150 ml z całkiem długim terminem ważności, co mnie  cieszy, bo owo cudeńko bardziej przyda mi się latem do torebki- nie wyobrażam sobie spacerów w słońcu bez tego cudeńka, Cena wg boxa: 19zł.

Drugi produkt jest to absolutny HICIOR tego pudełka, mianowicie krem do twarzy marki POSE, powiew luksusu i niecodzienności, przynajmniej w mojej opinii. W karcie produktów opisany jako Amerykański. Nie należę do osób, które wydałyby około 100 złotych na krem do twarzy :) Tym bardziej miło mi, że mogę go poznać. Używałam go już kilkukrotnie- ma niesamowicie lekką formułę, jest bardzo wydajny i całkiem dobrze się wchłania. Wiem, że w pudełkach można było dostać różne wersje tego cuda, mnie trafiła się wersja protective, przeznaczona do codziennej ochrony przed czynnikami zewnętrznymi z aloesem i kwasem hialuronowym.


Ostatnie dwa produkty to połączenie Polsko- Angielskie. Pierwszym z nich jest pełnowymiarowa pomadka polskiej marki Pierre Rene Professional Lipstick w kolorze 05- Attittude. Kolor jest zupełnie nietrafiony, bardziej pasowałby do lalki Barbie, niż do osoby która od maleńkości wolała resoraki i ostatnimi czasy lubuje się w ciemniejszych kolorach. Kto wie, może dołączę ją do nagród w rozdaniu, które nadciąga? :)

Ostatni już produkt to próbka utrwalająco-matującego pudru Velvet HD, Angielskiej marki Earthnicity Minerals. Słoiczek o pojemności 0,5 grama kosztuje 12 złotych. Nie poznaliśmy się jeszcze za dobrze- słyszałam natomiast opinie, że produkt jest fenomenalny i wiele dziewczyn marzy o nim w wersji pełnowymiarowej. Pożyjemy- zobaczymy :)


To już niestety wszystko na dzisiaj. Jak Wam się podoba zawartość pudełka? :)

Zapraszam do śledzenia mnie na Facebooku: KLIK KLIK
A także na Facebooka Liferii: KLIKU KLIK

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję Ci za przeczytanie posta ;)

Podziel się ze mną swoją opinią i zostaw komentarz- każdy z nich napawa mnie chęcią do pisania jeszcze więcej! ;) Dziękuję Ci za wywołanie uśmiechu :)